Remigiusz Mróz: Wciąż podświadomie szukamy winy w ofierze, nie w sprawcy przemocy domowej

Obowiązkiem każdego mężczyzny jest dziś zabranie głosu w sprawie przemocy domowej. Stąd też motto mojej ostatniej książki – „Nieodnaleziona”, które pożyczyłem od pakistańskiej aktywistki Abaidy Mahmood: „Na świecie są dwa rodzaje mężczyzn – ci, którzy stają w obronie praw kobiet i tchórze. Wybór należy do ciebie

W jednym z wywiadów powiedział pan: „Czytanie to najpiękniejsza rozrywka, jaką ludzkość wymyśliła”. Po lekturze „Nieodnalezionej” mam jednak wrażenie, że pana książki to nie tylko rozrywka.

– Każda powieść gatunkowa musi moim zdaniem bronić się na dwóch płaszczyznach. Pierwsza i podstawowa to właśnie ta, która dostarcza rozrywki, a druga sprowadza się do wartości dodanej. Czasem uwidacznia się podczas pierwszego czytania, czasem dostrzegamy ją dopiero przy ponownej lekturze. Tą wartością może być literacka forma, skłonienie do refleksji czy właśnie naświetlenie jakiegoś problemu społecznego.

Książką można zmieniać świat?

– Wydaje mi się, że tak. Pod warunkiem że wciągnie się Czytelnika jak najgłębiej w daną historię. Kiedy zaczynamy nią żyć, na moment staje się ona bardziej realna od rzeczywistości, a problemy bohaterów postrzegamy niemalże jako nasze własne. Jeśli to się autorowi udaje, przekaz, jaki niesie ze sobą książka, z pewnością wybrzmi głośno.

W pańskich powieściach często można dostrzec echa rozmaitych kwestii społecznych. Byli już niechciani w Polsce syryjscy uchodźcy czy Instagram Models. Ale to głośne tematy. Przemoc domowa tu nie pasuje.

– Piszę o tym, czym sam nasiąkam – czy to w życiu prywatnym, czy przez sferę publiczną. Rzeczy, które wywołują we mnie sprzeciw, często pojawiają się potem na kartach książek, a im silniejsze emocje, tym większa potrzeba, by przełożyć to na formę powieści. Może to jakiś sposób radzenia sobie z otaczającą rzeczywistością? Ten konkretny pomysł pojawił się po tym, jak wysłuchałem nagrań udostępnionych przez Karolinę Piasecką w internecie. Przypuszczam, że niewiele osób dotrwało do końca, bo zapis przeżywanego przez nią horroru mrozi krew w żyłach. Tyle że my wszyscy mogliśmy w pewnym momencie po prostu zatrzymać nagranie – ona musiała znosić to latami. Zacząłem zastanawiać się nad tym, do czego takie sytuacje mogą prowadzić, jakie dalsze tragedie za sobą pociągać… i w ten sposób zrodziła się historia Kasandry, jednej z bohaterek „Nieodnalezionej”.

Mam nadzieję, że ta książka przyczyni się do tego, że z przestrzeni publicznej w końcu zniknie pytanie: „Dlaczego ona po prostu od niego nie odeszła?”. Tutaj nie ma żadnego „po prostu”. Samo stawianie tego pytania jest krzywdzące dla ofiar przemocy domowej, bo pokazuje, jak niewiele wiemy na temat tego konkretnego rodzaju społecznej patologii. Nie powstaje ona przecież z dnia na dzień, żaden oprawca nie oznajmia na pierwszej randce, że za kilka lat zacznie stosować przemoc. Przeciwnie – od początku manipuluje, często samego siebie kreuje na tę słabszą stronę w związku, czeka, aż pojawi się uczucie. Głębokie uczucie. I dopiero wówczas decyduje się na pierwsze destrukcyjne dla ofiary kroki – zwiększa wobec niej kontrolę, odcina ją od znajomych i tak dalej. Czym ostatecznie się to kończy, nie trzeba nikomu mówić.

Zależało mi też na tym, by pokazać, że ofiary przemocy domowej nie zawsze są cichymi myszkami, od początku zdominowanymi przez silnych mężczyzn – są wśród nich także osiągające sukcesy, twarde, czasem także znane kobiety.

Stanął pan w ich obronie także, decydując się na udział w kampanii „Kocham. Szanuję.

– Było to dla mnie naturalnym, kolejnym krokiem w całej tej inicjatywie. Tak samo jak to, by na ostatniej stronie „Nieodnalezionej” umieścić informację o kampanii i o tym, że dzwoniąc na infolinię Krajowego Centrum Kompetencji – 801 109 801 – można zarówno uzyskać niezbędną pomoc, jak i zgłosić przypadki przemocy domowej.

Wydaje mi się, że obowiązkiem każdego mężczyzny jest zabranie w tej sprawie głosu, w taki czy inny sposób. Tym bardziej że, jak dotąd, co trzeba wyraźnie zaznaczyć, realne zasługi na polu walki z przemocą domową przypadają głównie kobietom. Najczęściej tym, które po własnych, dramatycznych doświadczeniach odnalazły w sobie dostatecznie dużo siły i odwagi, by podzielić się swoją historią z innymi. I tym, które im w tym pomagały. Nam, facetom, pozostaje zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby wesprzeć jedne i drugie. Stąd też motto książki, które pożyczyłem od pakistańskiej aktywistki Abaidy Mahmood: „Na świecie są dwa rodzaje mężczyzn – ci, którzy stają w obronie praw kobiet i tchórze. Wybór należy do ciebie”.

Nie żałuje pan dziś, że przerwał karierę prawniczą? Być może wtedy dla ofiar przemocy domowej mógłby pan zrobić więcej…

– Nie żałuję. Poza tym tak naprawdę nie wiem, jak sprawdziłbym się w takiej roli. Każdy prawnik chciałby sądzić, że okazałby się dobrym obrońcą lub oskarżycielem, gdyby dane mu było stanąć na sali sądowej, ale ostatecznie tylko praktyka mogłaby to zweryfikować. Pewnie, czasem ręce same się zaciskają, kiedy słyszy się o kolejnych przypadkach przemocy domowej – ale każdy ma swoją rolę do odegrania. Moją jest tworzenie fabularnej osnowy dla tej patologii i przedstawianie jej w powieściach z nadzieją, że doprowadzi to do pewnej społecznej dyskusji.

„Nieodnaleziona” ma ukazać się też za granicą. My sami niedawno byliśmy świadkami akcji #MeToo, w ramach której kobiety z całego świata opisywały na Facebooku swoje doświadczenia z molestowaniem i przemocą seksualną. Tu też – tak jak w przypadku „Kocham.Szanuję” – włączy się pan w dyskusję?

– Na rynkach anglojęzycznych książka ma ukazać się dopiero w 2019 roku, więc mam nadzieję, że do tego czasu nie będzie już o czym mówić, bo zjawisko molestowania seksualnego zostanie wyrugowane z naszej codzienności.

Ale o akcji #MeToo warto mówić i pamiętać również dlatego, że pokazuje ona pewien paradygmat, który mimowolnie przyjęliśmy. Bo czy bardziej odpowiedni nie byłby hashtag #HeToo? Czy powinniśmy patrzeć na to zjawisko, wskazując palcem na ofiary, czy może na sprawców? Czy to nie właśnie na piętnowaniu tych drugich powinniśmy bardziej się skupić? Sama sfera języka pokazuje, jak – mówiąc o przemocy – rozkładamy akcenty. Znacznie częściej słyszy się przecież sformułowanie „padła ofiarą przemocy domowej” niż „stosował przemoc domową”. Wydaje mi się, że wiele osób – w Polsce i na świecie – wciąż podświadomie szuka winy w tej osobie, która została pokrzywdzona, a nie w tej, która krzywdziła. Stopniowo jednak się to zmienia – i jestem pewien, że za kilka lat wszystkie szkodliwe stereotypy znikną.